Alpenbrevet 2017

Alpenbrevet to jedna z najbardziej znanych kolarskich imprez w Szwajcarii. Co roku ponad dwa tysiące kolarzy wyruszają na jedne z najpiękniejszych przełęczy w Szwajcarii. W 2017 roku nadeszła pora na mój debiut.

Do wyboru miałem jedną z 4 tras:

Brązowa trasa wydawała się zbyt mało wymagająca, złota i platynowa były raczej poza moim zasięgiem. Została mi więc najczęściej wybierana trasa srebrna.

Start miał miejsce w Meiringen, małej miejscowości w kantonie Bern. Razem z Wojtkiem pojechaliśmy dzień wcześniej żeby odebrać pakiet startowy, coś zjeść i przygotować się mentalnie. Wszystko zapowiadało się super.

Start

Dzień przywitał nas pochmurną pogodą. Było chłodno, ale nie padało. Pogoda miała się poprawić.

Godzina 6.45. Start. Pierwsze kilometry to delikatny podjazd. Walka raczej z zimnem niż z gradientem. Wokół setki kolarzy, atmosfera przednia. Jedzie się coraz lepiej. Po chwili podjazd się kończy i pora na 2-kilometrowy zjazd. Powoli się budzę. Początek pierwszej przełęczy.

Grimsel Pass

Grimsel Pass to jedna z najbardziej znanych przełęczy w Szwajcarii. Położona jest w Alpach Berneńskich i wznosi się na wysokość 2165 m n.p.m. Niedaleko przełęczy znajduje się lodowiec Rhonegletscher, gdzie źródła ma rzeka Rodan.

Przełęcz ma długość 26.7 km i ponad 1500 m. przewyższenia. Średnie nachylenie to 5.7%, a maksymalne około 10%. Nie jest to stroma przełęcz, ale ze względu na długość jest wymagająca.

Zacząłem spokojnie, może nawet za spokojnie. Przestałem liczyć kolarzy, którzy mnie wyprzedzili. Początkowo droga biegnie wśród nielicznych zabudowań i lasów, dopiero wyżej, okolica staje się coraz bardziej surowa. Pierwsza godzina minęła dość szybko. Jedziemy dalej.

Po około 20 km najbardziej charakterystyczne miejsca przełęczy – tama i jezioro Räterichsbodensee. Droga przez chwile staje się płaska. Idealne miejsce aby wypocząć przed ostatnimi kilometrami podjazdu.

Na szczycie, jak niemal na każdej przełęczy w Szwajcarii, małe jeziorko, kilka restauracji i… przeszywający chłód. Nie zatrzymuję się na bufecie i jadę szybki pięcio-kilometrowy zjazd do Gletsch. Tu początek kolejnej wspinaczki.

Furka Pass

Furka znana jest przede z filmu Goldfinger z Jamsem Bondem. Sporo też pocztówek z zamkniętym już hotelem Hotelem Belvédère i lodowcem Rhonegletscher. Jest to czwarta najwyżej położona droga asfaltowa w Szwajcarii (2429 m n.p.m.).

Sam podjazd z Gletsch jest niedługi i łatwy. 10.2 km, 667 m i średnio 6.4 %. Droga na przełęcz ma dokładnie 11 nawrotów, wystarczy odliczać żeby zorientować się ile jeszcze zostało do końca.

Na szczycie przełęczy czułem się jeszcze dobrze. Mało jadłem, szybko więc pojechałem w dół do kolejnego bufetu.

Andermatt

Drugi bufet miał miejsce w jednej z moich ulubionych miejscowości – Andermatt. Czułem się coraz gorzej. Byłem odwodniony i głodny. Na szczęście bufet miał chyba wszystko, czego może zapragnąć kolarz. Poza typowymi batonami, żelami i napojami energetycznymi, było sporo owoców, czekolady, ciastek, chleba, sera i nawet ciepłego bulionu.

W bufecie przesiedziałem chyba godzinę i zjadłem ile byłem w stanie. W końcu ruszyłem dalej. Po 10-kilometrowym zjeździe do Wassen, ostatnia wspinaczka dnia.

Susten Pass

Przełęcz Susten (2260 m n.p.m.) od strony Wassen jechałem już wcześniej. Kilka lat temu wyjechałem na nią na rowerze górskim i była to moja pierwsza Alpejska przełęcz z prawdziwego zdarzenia. Nie jest to jednak najpiękniejsza przełęcz jaką znam. Droga niemal bez zakrętów, widoki takie sobie i sporo samochódów sprawia, że podjazd ten chce się jak najszybciej skończyć.

17.7 km, 1254 m podjazdu i średnio 7.1 % to niemałe wyzwanie. Tego dnia nie pomagała pogoda. Rano było chłodno, po południu wyszło słońce i z chłodnych 13°C szybko zrobiło się ponad 30°C. Było za ciepło. Siły mnie opuściły.

Po ponad 2.5 godzinach męczarni, w końcu wjechałem na gorę. Kolejny bufet i kolejna godzina odpoczynku. Miałem dość. Zdecydowanie za mało jadłem i piłem na pierwszych dwóch podjazdach i efekty były tragiczne.

Zjazd z Susten Pass poprawił mi humor. Niemal 28 km drogi z pięknymi widokami i szybkimi zakrętami. Muszę kiedyś podjechać od tej strony, jest zdecydowanie piękniej niż od strony wschodniej.

W Innerkirchen ostatni krótki podjazd i dojazd do Meiringen. Meta. Koniec!

Podsumowując

Mój pierwszy Alpenbrevet zapamiętam na bardzo długo. Mimo, że nie wszystko poszło tak jak chciałem, jestem zadowolony i na pewno jeszcze nieraz tam pojadę.

Alpenbrevet to świetna impreza. Dobra organizacja, świetne trasy, przepiękne widoki i niepowtarzalna atmosfera sprawia, że każdy kolarz będzie zadowolony. Zachęcam do startu wszystkich, którzy mają możliwość. Na pewno nie pożałują.

Newsletter

Bądź na bieżąco

Podobne wpisy